piątek, 6 listopada 2009

Na co oszczędzać?

Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym jak będzie wyglądało wasze życie za 10-15 lat? Co wtedy będzie dla was ważne, jak zmieni się wasze postrzeganie świata, polityki, ekonomii? Coraz częściej dochodzi do mnie to, że robiąc plany patrzę na wszystko przez pryzmat swojego ja tu i teraz. Być może to co wydaje mi się ważne dzisiaj, za dziesięć lat już wcale może nie być. Jaki sens ma oszczędzanie na sportowy samochód, skoro kiedyś tam, kiedy już będziemy mogli go kupić, wcale go nie będziemy potrzebowali. Patrząc wstecz na moje plany, marzenia i wyobrażenia o życiu sprzed 10 lat, mogę szczerze wyznać, że wyobrażałem sobie to wszystko całkiem inaczej. Gdybym wtedy planował, czego nie robiłem, to i tak osiągnąłbym rzeczy, które dzisiaj miałyby dla mnie o wiele mniejsze znaczenie niż wtedy. Moje wartości się zmieniły. Dlaczego w takim razie mam zakładać, że za kolejne 10 lat nic się nie zmieni? Czy to w takim razie nie jest jeden z głównych problemów finansów osobistych - długoterminowe planowanie i dążenie do celów, które postawiliśmy sobie w przeszłości, a które w miarę przybliżania się do nich stają się dla nas coraz mniej ważne? Może dlatego tak trudno przychodzi nam realizacja celów. Cele finansowe powinny być konkretne, osadzone w czasie i realistyczne. Tylko skąd 20 latek ma wiedzieć kim będzie za 10-20 lat? Co będzie dla niego wtedy ważne? Nie zrobienia czego będzie żałował? Każdy młody człowiek, chce podróżować, imprezować, kupować ładne rzeczy. Trochę starszy młody człowiek, taki jak ja:), zaczyna żałować, że nie imprezował, podróżował i kupował ładnych rzeczy trochę mniej. Tylko skąd mamy wiedzieć czego będziemy żałować. Może zapytajmy starszych od siebie? Zobaczmy jak żyje nasza rodzina, znajomi naszych rodziców, porozmawiajmy z nimi. Zapytajmy, co by zmienili, gdyby mogli cofnąć czas o 10 lat do tyłu. Kiedy mamy 3 lata, matka ostrzega nas żebyśmy nie zbliżali się do rozgrzanej kuchenki. Bardzo dobra rada! Moja mama ma dzisiaj 60 lat i dalej ma dla mnie dobre rady. Tylko dlaczego w wieku 3 lat jej nie słuchałem i nie chcę słuchać nadal? Odpowiedź jest prosta, jak każdemu, wydaje mi się, że jestem lepszy, szybszy, mądrzejszy:) od starszego pokolenia. Jestem wyjątkowy! Wszyscy jesteśmy wyjątkowi, dlatego tak trudno nam korzystać z doświadczeń tych, którzy właśnie przeżyli to co my dopiero zaraz będziemy przeżywać. Gdybyśmy potrafili choć na chwilę odłożyć na bok przeświadczenie o naszej wyższości, o naszej wyjątkowości i dopuścili do siebie myśl, że jesteśmy normalni, przeciętni, że nie przechytrzymy całego świata to moglibyśmy zaobserwować jak żyją Ci, którzy byli nami 10-20 lat temu. To najlepsza lekcja w zakresie finansów osobistych! Uczmy się na ich, a nie swoich błędach!
Pamiętam jak w wieku dwudziestu kilku marzyłem, żeby mieszkać w okolicach rynku. W miejscu tętniącym życiem, gdzie piwo leje się od południa do głębokiej nocy. Dzisiaj wiem, że za żadne skarby świata nie chciałbym tam żyć. Co się zmieniło? Upłynęło parę lat! Całkowicie pozmieniały się priorytety w moim życiu. Dziś od taniego piwa i balangi do nocy, ważniejsza jest dla mnie bliskość dobrych szkół, wygoda dojazdu, cisza i porządek. Wiem, wiem, dla młodszych czytelników brzmi to jak spowiedź emeryta:). Też jeszcze całkiem niedawno 30 latek był dla mnie starym człowiekiem, a czterdziestolatek po prostu dziadkiem. Panta rei, chciałoby się zakrzyknąć, Panta rei kochani:)

Przeczytaj także:
Odkładanie przyjemności na później, czyli czego możemy nauczyć się od 4 latków!
Co wiedzą o nas markety spożywcze?
Ignoruj informacyjny hałas!
Kolonializm naszych czasów
Etapy finansowe w naszym życiu

środa, 4 listopada 2009

Wydawać mniej czy zarabiać więcej?

Fundamentem finansów osobistych jest wydawanie mniej niż się zarabia. Wiele osób woli jednak zarabiać więcej niż wydają. Pozornie mówimy o tym samym, jednak nie do końca. W jednym przypadku koncentrujemy się na minimalizowaniu wydatków, a w drugim na maksymalizowaniu zarobków. Kwestia podejścia do życia. W tym momencie muszę wyznać, że uważam, że powinniśmy raczej koncentrować swój wysiłek na oszczędzaniu, a nie na próbach szukania większych zarobków. Zdaję sobie sprawę, że tą opinią narażam się na ogień krytyki i dlatego od razu zastrzegam, że nie jestem przeciwnikiem zarabiania dużych pieniędzy. Wręcz przeciwnie! Niestety to ile zarabiamy, jest wypadkową wielu czynników mniej lub bardziej zależnych od nas samych. W grę wchodzi nie tylko wykształcenie, doświadczenie zawodowe, czy rynkowa wartość naszego zawodu, ale także nasze miejsce zamieszkania, sytuacja w naszej branży, ogólny stan gospodarki, czy nawet nasza płeć i wiek. Dlatego z dużą rezerwą podchodzę do porad typu: zarabiaj więcej, stwórz dodatkowe źródła dochodu itp. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że czy nam się to podoba, czy nie, mamy o wiele większą kontrolę nad tym jak wydajemy od tego ile zarabiamy. Dlatego też dużo łatwiej zaatakować swoje finanse domowe od strony kosztowej niż przychodowej.

Patrząc na to od strony osoby piszącej bloga o tematyce finansowej, podejście kosztowe ma wielką zaletę, a mianowicie, w przeciwieństwie do podejścia przychodowego, można je niemal na ślepo zastosować u każdego. Zarabiasz miliony czy średnią krajową, moje rady dla Ciebie odnośnie kontroli kosztów będą takie same. No może prawie takie same. Natomiast rady o zwiększeniu zarobków są najczęściej kompletnie bezsensowne, a przynajmniej nijak mają się do specyficznej sytuacji danego czytelnika. Co ja mogę poradzić weterynarzowi? Co mi może poradzić student drugiego roku filologii ? Chyba niewiele.

Wracając jednak ze świata wirtualnego do realnego warto zastanowić się nad korzyściami jakie płyną z koncentrowania się na zmniejszaniu i kontroli kosztów życia codziennego, w przeciwieństwie do wysiłków wkładanych w powiększanie dochodów. Obok wspomnianego już aspektu większej kontroli i wpływu jaki mamy na sposób wydawania pieniędzy, musimy także zauważyć kolejną ważną zaletę podejścia kosztowego jaką jest jej natychmiastowy wpływ na naszą sytuację finansową. Korzyści są tu i teraz, a nie gdzieś tam w marzeniach. Podejście kosztowe ma jeszcze jedną przewagę nad podejściem przychodowym, a mianowicie uczy nas jak kontrolować nasze finanse, jak zarządzać tym co mamy. Życie zna wiele przykładów na to, że nawet ludzie zarabiający miliony bankrutują, bo nie udaje im się zwiększać zarobków, szybciej niż rosną ich koszty życia.
Kolejna sprawa to minimalny czas jaki potrzebujemy na uporządkowanie strony kosztowej naszych finansów osobistych, w przeciwieństwie do zwiększania dochodów. Pomimo tego, że z łatwością można znaleźć autorów kreślących przed nami wizje nic nie robienia w zamian za wielkie pieniądze, to ja jeszcze nigdy nie poznałem człowieka sukcesu, który nie pracował od rana do nocy. W związku z tym pokuszę się o być może ryzykowną tezę, że dochód przeciętnego człowieka jest wprost proporcjonalny do czasu poświęconego na jego uzyskanie. Innymi słowy, chcesz mieć więcej, pracuj więcej! Nie dla każdego jest to kusząca alternatywa.

Jak widać dla mnie zalety podejścia kosztowego są duże. Na tyle duże, że na moim blogu nie znajdziecie porad jak zarobić więcej. Nie oznacza to jednak, że uważam, że każdy powinien się pogodzić z tym co ma i operować tylko i wyłącznie w obrębie tego co ma. Bynajmniej! Szukajmy sposobów, żeby zarabiać jak najwięcej, jednak problemy finansowe rozwiązujmy przez wydawanie jak najmniej. Wszak lepszy wróbelek w garści niż ........:)

Przeczytaj także:
Programy lojalnościowe - czy lojalność popłaca?
Efekt małych procentów
7 prostych kroków do finansowej niezależności
Karty kredytowe - źródło naszych problemów?
Płatki Śniegu - czyli jak pozbyć się długu małymi krokami

wtorek, 3 listopada 2009

Co przeszkadza nam w osiągnięciu finansowego sukcesu?

Finansowy sukces jest stanem pożądanym przez większość ludzi. Oczywiście jest to pojęcie bardzo szerokie i każdy definiuje je sobie inaczej. Dla jednego to miliony w banku, dla kogoś innego to 1000zł dodatkowego pasywnego dochodu miesięcznie. Dla mnie osobiście sukces finansowy przekłada się w pierwszej kolejności na bezpieczeństwo finansowe. Niezależność finansowa jest dla mnie marzeniem i raczej jestem pogodzony z tym, że marzeniem może na zawsze pozostać. Jak już wcześniej pisałem celuję w drugi poziom bezpieczeństwa finansowego, o którym nowi czytelnicy mogą sobie poczytać tutaj. Jak każdemu jednak, także i mi, życie lubi od czasu do czasu podstawić nogę:). Nie zawsze udaje mi się osiągnąć zaplanowaną stopę oszczędności, czasami nawet mogę pochwalić się ujemną stopą oszczędności. Pomimo tego, że jestem dość odporny na pokusy konsumpcyjnego stylu życia to jednak w moim życiu często pojawiają się nieprzewidziane i niezaplanowane wydatki. Ot uroki rodzinnego życia. Wczoraj na przykład zostałem bardzo niemile zaskoczony rozliczeniem za prąd. Prąd podrożał i to bardzo. Niby o tym wiedziałem, ale i tak doznałem szoku gdy zobaczyłem książeczkę za energię elektryczną. Efektem niestety będzie miesiąc, w którym raczej nic nie zdołam odłożyć. Takie miesiące niestety mi się zdarzają, co ciekawe jestem osobą, która raczej w 99% stosuje się do swoich własnych rad udzielanych na blogu FINANSE DOMOWE. To powoduje, że zacząłem zastanawiać się dlaczego tak ciężko jest nam osiągać kolejne finansowe cele. Dochodzę do wniosku, że możemy robić wszystko podręcznikowo, a i tak jedna mała dziurka w kadłubie może zatopić, albo chociażby podtopić nasz okręt. Poniżej przedstawiam listę moim zdaniem najważniejszych przyczyn dla których większość ludzi nie osiąga sukcesu finansowego.

1. Brak jasno sprecyzowanych, realistycznych i osadzonych w czasie celów.
Bez celów jesteśmy jak łódka dryfująca po morzu. Dzisiaj płyniemy tam, jutro gdzie indziej. Rządzi nami przypadek. Trudno w ten sposób coś osiągnąć. Nie mówiąc o motywacji.

2. Brak dyscypliny
Wiemy czego chcemy, ale nie mamy dość siły wewnętrznej, żeby konsekwentnie do tego dążyć.
Szybko się poddajemy, najczęściej tłumacząc to czynnikami zewnętrznymi. Na przykład straciliśmy pracę bo szef się na nas uwziął, a tak naprawdę byliśmy po prostu miernym pracownikiem itp.

3. Materializm
Zawsze musimy mieć najmodniejsze ciuchy, najnowszy samochód, czy jechać na wypasione wakacje. Jeżeli do tego jeszcze dołożymy skłonność do finansowania rozpasanej konsumpcji długiem to możemy być niemal pewni, że na bogatych co najwyżej będziemy wyglądać w oczach sąsiadów i znajomych!

4. Złe inwestycje
No cóż, nawet jak we wszystkich pozostałych punktach nasza postawa jest wzorowa, a regularnie podejmujemy błędne decyzje inwestycyjne to niestety o sukcesie finansowym możemy zapomnieć. Polecam poczytać ten wpis.

5. Podatki
Wiadomo, bez podatków bogacilibyśmy się szybciej. Należy ich płacić jak najmniej. Mam tu jednak na myśli optymalizację, a nie miganie się od płacenia w ogóle. To drugie może się dla naszych finansów skończyć tragicznie.

6. Inflacja
Jest to cichy zabójca w drodze do bogactwa. Nie mamy jednak na nią wpływu, musimy nauczyć się razem żyć:). Kluczowe jest zrozumienie jaki wpływ ma inflacja na nasze finanse i jak planować uwzględniając inflację. Polecam przeczytanie tego wpisu.

7. Zdarzenia losowe
No cóż ten punkt może rozłożyć nasze finanse i życie w ogóle w kilka chwil. Tutaj niestety w niczym nie pomoże nam roztropność, wiedza i motywacja. Wszystko w rękach Boga. W codziennym życiu może nam się przytrafić bardzo wiele niespodziewanych wydatków. Od nadzwyczaj wysokiego rachunku za prąd po konieczność płacenia wysokich kosztów leczenia ciężkiej choroby. Niestety na wszystko nie możemy być przygotowani. Bardzo przydatne jest posiadanie jak największego funduszu bezpieczeństwa.

Oto moim zdaniem największe "szkodniki" na naszej drodze do sukcesu finansowego. Sam osobiście najbardziej obawiam się punktu drugiego i siódmego. A wy?

Przeczytaj także:
Trzy rady finansowe dla przyjaciela
Zarabiam wystarczająco dużo, a Wy?
7 prostych kroków do finansowej niezależności
Jak poradzić sobie z niespodziewanymi pieniędzmi?
Etapy finansowe w naszym życiu
Jak mierzyć finansowy sukces?

poniedziałek, 2 listopada 2009

Blog FINANSE DOMOWE - październik 2009

Czas na podsumowanie blogowania w miesiącu październiku. Co tu dużo mówić, w porównaniu do września mam same wzrosty! FINANSE DOMOWE w ciągu miesiąca zanotowało ponad 14 tys. odwiedzin i prawie 35 tys. odsłon. Myślę, że jak na bloga, który wystartował kilka miesięcy temu, jest to całkiem przyzwoity wynik. Szczególnie cieszy mnie olbrzymi przyrost stałych czytelników. Na dzień dzisiejszy ponad dwieście osób subskrybuje treść FINANSÓW DOMOWYCH (dokładnie 202 osoby). W październiku napisałem 15 wpisów, które były skomentowane 327 razy! Dziękuję wszystkim za wyrażanie swoich opinii. Nie zawsze się zgadzamy, ale mam nadzieję, że jednak nawzajem się od siebie uczymy:).

Najchętniej czytanymi październikowymi wpisami były w kolejności:

1. Poziomy bezpieczeństwa finansowego
2. Moja wartość netto - wrzesień 2009
3. Najpierw płać sobie!
4. Klucz do bogactwa
5. Aktywa, pasywa, Kiyosaki

Tradycyjnie podaję listę pięciu blogów, które w całym miesiącu skierowały do mnie najwięcej czytelników. Są to w kolejności:

1. APPfunds
2. Oszczędzanie pieniędzy
3. Zapiski frugalistki
4. Finanse kobiecą ręką
5. Milion z tysiąca

Gorąco zachęcam wszystkich czytelników FINANSÓW DOMOWYCH do odwiedzania powyższych blogów!

W październiku po raz pierwszy w historii bloga najwięcej wizyt zawdzięczam jednak wyszukiwarce google. Wynika z tego, że FINANSE DOMOWE są coraz wyżej indeksowane. Bardzo mnie to oczywiście cieszy. Coraz więcej osób wstawia linki do mnie nawet nie prosząc o link zwrotny. A to błąd:). Jeżeli przegapiłem kogoś to dajcie znać, chętnie się odwdzięczę!

Planowane zmiany:
W listopadzie na blogu pojawią się reklamy ADsense. Postanowiłem sprawdzić, czy w polskim internecie można się dorobić:). Postanowiłem także zmniejszyć częstotliwość publikowania mojej wartości netto. Od teraz będę to robił raz na kwartał. Kolejny raz w styczniu. Uznałem, że miesięczne zestawienia nie mają większego sensu. Raz na kwartał będzie w sam raz.

Przeczytaj także:
Blog FINANSE DOMOWE - wrzesień 2009
Znowu kupuję nieruchomość
Na jaką kwotę możemy się zadłużyć?
Sztuka wydawania
Kura znosząca złote jajka

środa, 28 października 2009

Spłacać dług czy inwestować? cz.1


Inwestować czy eliminować zadłużenie? Jest to jeden z najczęstszych i wbrew pozorom wcale nie łatwych problemów przed, którym staje każdy kto uporządkował swoje finanse domowe na tyle, że jest w stanie regularnie osiągać nadwyżki finansowe. Oczywiście upraszczając problem do prostej arytmetyki, możemy, po prostu porównać oprocentowanie długu ze spodziewanym zwrotem z inwestycji i na tej podstawie podjąć decyzję. Sprawa wydaje się być prosta, jeżeli oprocentowanie kredytu, który spłacamy wynosi powiedzmy 8% w skali roku, a na oku mamy inwestycję, na której spodziewamy się zarobić 20% to wydaje się, że powinniśmy zainwestować. Gdyby to oprocentowanie było wyższe od spodziewanego zwrotu z inwestycji to powinniśmy spłacać dług. Tyle miłej teorii, bo życie jak to życie, nie zawsze daje się zamknąć w sztywne ramy matematyki.
Pierwszy problem jaki pojawia się na horyzoncie to ryzyko! Pewne jest tylko ile kosztuje nas dług, zwrot z inwestycji najczęściej jest niepewny! Konia z rzędem temu, kto zgadnie ile zarobię i czy w ogóle zarobię w przyszłym roku na inwestycjach. Pewne jest tylko ile zapłacę odsetek mojemu bankowi za udzielone mi kredyty. Oczywiście mogę zapłacić trochę więcej, albo mniej, bo to zależy od WIBORu, niemniej jednak mogę spokojnie to oszacować. Czyli każdy kto mówi nam, że w tego typu decyzjach należałoby porównać koszty obsługi długu ze spodziewanymi zwrotami z inwestycji ma rację, ale tylko teoretycznie!:)

W praktyce porównujemy wróbla, którego mamy w garści, z pięknym ptakiem siedzącym wciąż na dachu. Może go złapiemy, a może nie! Boleśnie przekonało się o tym wielu Polaków, którym kilka lat temu sprzedawcy produktów finansowych nazywający sami siebie doradcami finansowymi, doradzali zakup nieruchomości w 100% finansowanych kredytem hipotecznym, a za wolne środki kupowanie jednostek funduszy inwestycyjnych. Wyglądało to tak, że do "doradcy" przychodził człowiek posiadający 50tys zł na wkład własny i ofertą zakupu mieszkania za 250 tyz zł. Co ów człowiek usłyszał od naszego "doradcy"? Ano to, że giełda rośnie tak bardzo, że nie ma sensu zamrażać własnych pieniędzy w mieszkaniu, lepiej wziąć kredyt na 250 tys, a nie tylko na 200 tys, a za swoje pieniążki kupić jednostki funduszy inwestycyjnych. Po czasie te 50 tys zł z łatwością samo pomnoży się do wielkich kwot. Czyli za 5-10-15 lat okaże się, że de facto, mieszkamy za darmo! Cudowna perspektywa! Jak to się skończyło każdy wie. Dziś mieszkanie kupione za 250 tys jest warte 180 tys, za to zadłużenie denominowane we franku urosło z 250 do 35o tys zł. Na inwestycjach w funduszach ów Kowalski, być może tak dużo nie stracił, o ile nie spanikował w lutym, kiedy jego inwestycja była warta 20-30 tys. Zarobił tylko "doradca"! Zamiast prowizji za kredyt w wysokości 200tys zł, zgarnął prowizję za 300 tys zł (kredyt na 250 + fundusze 50). Jeden zarobił na naiwności drugiego i życie toczy się dalej.

Jak z tego płynie lekcja dla nas przeciętnych szaraczków:)? Po pierwsze, nie wierzmy nikomu kto "doradzając" nam, nie czerpie zysków tylko i wyłącznie za efektywność swoich porad, a zarabia raczej prowizję za to, że nam coś wciśnie. Po drugie nie porównujmy rzeczy pewnych z niepewnymi! To, że na papierze da się zarobić to jedno, a to, że w życiu mozliwe są różne scenariusze to drugie. Nie zawsze wszystko idzie tak jak byśmy sobie tego życzyli! W życiu, w miłości i w finansach:)

Co w takim razie zrobić z naszą nadwyżką finansową? Spłacać długi, czy inwestować?!
Moim zdaniem, po pierwsze spłacać zły dług! Jeżeli mamy 5000zł zadłuzenia na kartach kredytowych, to na miłość boską, nie pakujmy się z naszymi pieniędzmi w jakiekolwiek inwestycje. Zainwestujmy w nasz własny dług! Nie ma, powtarzam, nie ma, lepszej inwestycji od pozbycia się złego długu! Żadne złoto, diamenty, wino, obrazy, czy akcje nie przebiją gwarantowanych 20% w skali roku! Nikt nie zagwarantuje nam podobnych zwrotów! A jeżeli ktoś nam coś takiego obiecuje, to od razu wyrzućmy go za drzwi!:). Nie róbmy głupot zakładając lokaty w banku na 5% w skali roku, jednocześnie płacąc temu samemu bankowi 20% za pożyczkę gotówkową! Bank pożycza nam swoje pieniądze na 20%, a my mu swoje na 5%. Mało inteligentne, nieprawdaż?
W przypadku złego długu sprawa jest jasna, spłacamy go, zanim zaczniemy inwestować.
Co jednak robić w przypadku dobrego długu? O tym będzie w części 2:) Już wkrótce!

Przeczytaj także:
Na jaką kwotę możemy się zadłużyć?
Potop - czyli ciąg dalszy walki z zadłużeniem
Ignoruj informacyjny hałas!
Inwestuj tylko w to na czym się znasz!
Sztuka wydawania

czwartek, 22 października 2009

Małymi kroczkami do celu - czyli jak zabrać się za swoje finanse według Dava Ramseya.

Dave Ramsey to jeden z najpopularniejszych tzw. guru finansów osobistych w USA. Ramsey nie lubi długu i przede wszystkim koncentruje się na sposobach walki z zadłużeniem. Jakiś czas temu na blogu pisałem o Kuli Śniegowej Ramseya. Bardzo popularnym w USA i w niektórych przypadkach, polecanym także przeze mnie sposobie na pozbycie się zadłużenia.
Dave Ramsey jest zdecydowanym zwolennikiem behawioralnego podejścia do finansów osobistych.
Często można od niego usłyszeć, że finanse osobiste to nie matematyka i bardzo często do sukcesu nie prowadzi najprostsza/najkrótsza droga. Kluczowe są aspekty psychologiczne. Lepiej osiągnąć drobny sukces psychologiczny, niż podjąć matematycznie słuszną drogę, po to tylko, żeby za chwilę się wypalić. Innymi słowy warto schylić się po złotówkę, choć teoretycznie wiadomo, że przy większej dyscyplinie i sile woli można by było zarobić 50gr więcej. Do mnie osobiście takie podejście bardzo przemawia. Jestem przekonany, że finanse osobiste to psychologia w 99 procentach. Życie wielokrotnie karało moją pychę. Ilekroć byłem przekonany, że będę lepszy, czy silniejszy od większości, zawsze los mnie karał. Stąd moja sympatia do pomysłów Ramseya. Lepiej stawiać sobie mniejsze, mniej optymalne, ale za to bardziej realne cele, niż wielkie, nawet teoretycznie możliwe, lecz trudne do osiągnięcia. W życiu rzadko kiedy przecież, coś wychodzi nam w 100%. Trudno też przez dłuższy czas jechać z nogą na gazie. Tak się po prostu nie da! Prędzej czy później dopadnie nas zmęczenie, wypalenie, zabraknie szczęścia. Lepiej chyba być żółwiem idącym powoli, ale cały czas do celu, niż zającem pędzącym, ale nie dobiegającym do mety! A wy co na ten temat myślicie?
Wracając do Ramseya to wymyślił on 7 kroków "od zera do milionera" chciałoby się rzec, które według niego, każdy z nas powinien podjąć, żeby uporządkować swoje finanse osobiste, pozbyć się długów i w konsekwencji osiągnąć finansową niezależność.

1. Rozpocznij budowanie funduszu bezpieczeństwa - cel na początek to 1000 USD
Ramsey uważa, że reorganizację naszych finansów powinniśmy rozpocząć od uciułania stosunkowo małej kwoty jaką jest 1000 dolarów. W polskich warunkach niech to będzie 2500-4000 złotych. Taki fundusz bezpieczeństwa to niewiele, ale jednak jest to zmiana w naszym nastawieniu/podejściu do finansów osobistych. Żeby nazbierać nawet najmniejszą kwotę musimy wprowadzić w życie zasadę WYDAWAJ MNIEJ NIŻ ZARABIASZ. Z tego chociażby punktu widzenia, nazbieranie nawet dość niewielkiej kwoty jest dla nas znaczącym zwycięstwem psychologicznym. Udowodniamy sobie, że potrafimy, że jednak się da!

2. Spłać cały "zły dług" stosując metodę Kuli Śniegowej
Gdy posiadamy już nasz minimalny fundusz bezpieczeństwa, powinniśmy skierować swoją uwagę na walkę ze
złym długiem. Ramsey poleca swoją Kulę Śniegową. Ja uważam, że jakikolwiek sposób jest dobry, pod warunkiem, że jest komfortowy dla nas i prowadzi do celu. Metod jest wiele, na blogu pisałem na przykład o Płatkach Śniegu i Potopie. Polecam przeczytać:).
Jakakolwiek metodę wybierzemy, ważne jest, żebyśmy pozbyli się złego długu!

3. Dokończ budowanie funduszu bezpieczeństwa - Twój cel to 3-6 miesięcy kosztów życia w oszczędnościach
O korzyściach płynących z posiadania
funduszu bezpieczeństwa pisałem na blogu już wielokrotnie, więc nie będę się powtarzał. Napiszę tylko tyle, że rada Ramseya jest w tym wypadku dość standardowa. Większość tzw. ekspertów taką właśnie wielkość doradza.

4. Inwestuj 15% dochodu domowego brutto na emeryturę.
Tutaj trzeba zwrócić uwagę na różnice pomiędzy amerykańskim i polskim systemem emerytalnym i podatkowym. Co innego znaczy brutto w USA, a co innego u nas. Mamy też inne systemy emerytalne, inne zachęty podatkowe, koszty opieki zdrowotnej itd. itd.
W każdym razie warto byłoby się zastanowić dlaczego 15, a nie np. 12, czy 18 procent. Myślę, że Ramsey podaje taką właśnie liczbę, bo jest w okolicach pożądanej stopy oszczędności. Każdy jednak powinien dokonać własnych wyliczeń. Moim zdaniem podawanie takiej czy innej liczby, bez brania pod uwagę indywidualnych uwarunkowań jest błędne. W każdym razie trudno się z Ramseyem nie zgodzić, że powinniśmy inwestować conajmniej 10% swojego dochodu.

5. Zacznij zbierać na studia swoich dzieci
Ramsey uważa, że kiedy mamy już odpowiedniej wielkości fundusz bezpieczeństwa, spłaciliśmy "zły dług", oszczędzamy na własną emeryturę to powinniśmy zacząć myśleć o sfinansowaniu studiów dzieci. Z tym punktem raczej się nie zgadzam! Uważam, że jedynym przypadkiem kiedy jako rodzic wziąłbym pod uwagę sfinansowanie studiów swojego dziecka, byłyby jego nadzwyczajne talenty, wróżące mu ponadprzeciętną karierę naukową w wybranej dyscyplinie, lub też "ciężki" kierunek studiów dający dobre perspektywy zarobkowe w przyszłości. Jeżeli jednak mój syn nie bedzie miał pomysłu na siebie, a studia bedzie chciał potraktować jako sposób na przedłużenie dzieciństwa to sorry Winetou, ale nie za moje pieniądze:). Mozna pracować i studiować.

6. Nadpłacaj kredyt hipoteczny
Punkt logiczny, choć wcale nie pozbawiony kontrowersji. Wielu uważa, że zamiast spłacać kredyt powinno się nadwyżki inwestować. Wiele dobrych argumentów po obu stronach. Temat będzie wkrótce poruszony na blogu:)

7. Bogać się i dziel się z potrzebującymi
Nie mając kredytów, dzieci na utrzymaniu, a z drugiej strony wydając mniej niż zarabiamy, jednocześnie inwestując nadwyżki, nie mamy wyboru. Musimy się bogacić! Oczywiście dzielić bogactwem też powinniśmy. Problem charytatywności niedawno na swoim blogu poruszył Marcin. Polecam przeczytać jego
artykuł.

Jak widać rady Ramseya są dośc standardowe, nie zawsze trzeba sie do nich stosować w 100%, jednak trudno się nie zgodzić co do ogólnego przesłania. Zadbaj o nadwyżki finansowe, spłać długi, zabezpiecz się finansowo, inwestuj. Recepta jest ogólnie znana, różnić możemy się co do szczegółów. Najważniejsze w tym wszystkim jest chyba to, żeby pamiętać, że kiedy znajdziemy się w dołku finansowym, mamy przestać kopać!

Przeczytaj także:
Na jaką kwotę możemy się zadłużyć?
Przeliczanie długu na raty!
Poziomy bezpieczeństwa finansowego
Trzy rady finansowe dla przyjaciela
Efekt małych procentów

poniedziałek, 19 października 2009

Dywersyfikacja

Niedawno pisałem o alokacji aktywów jako sposobie na ograniczanie ryzyka w inwestycjach. Idea jest prosta, zamiast kupować tylko jeden rodzaj aktywów np. akcje, inwestujemy w różne klasy aktywów. Dzieląc nasz portfel pomiędzy np. złoto, akcje, obligacje i nieruchomości chronimy się przed ryzykiem znaczących strat w wypadku gdybyśmy nietrafnie przewidzieli rozwój sytuacji na jednym z wybranych przez nas rynków. Jednak alokowanie naszych pieniędzy pomiędzy różnymi klasami aktywów jest tylko jednym z możliwych sposobów na dywersyfikacje portfela, innym jest dywersyfikacja w obrębie tej samej klasy aktywów.
Załóżmy, że jesteśmy optymistycznie nastawieni co do perspektyw banku PEKAO S.A., jednak kupując akcje tego banku za 100% gotówki, ponosimy duże ryzyko związane po pierwsze z rynkiem akcji, po drugie z sektorem bankowym, a po trzecie z ryzykiem związanym z działalnością naszego banku. Tak naprawdę nie wiemy co stanie się z naszą giełdą za 3 miesiące, może będą wzrosty, a może spadki. Nie wiemy też, czy za jakiś czas nie dowiemy się, że jakaś duża instytucja finansowa zza oceanu nie wpadnie w tarapaty związane z niespłacanymi kredytami hipotecznymi, czy kartami kredytowymi. Mogłoby to wywołać panikę i kolejną falę wyprzedaży firm z sektora finansowego na całym świecie. Nie wiemy też, czy włoscy właściciele PEKAO jutro nie ogłoszą problemów finansowych na własnym podwórku, czy jutro zarząd nie poda się do dymisji, czy bank nie ogłosi niespodziewanie słabych wyników operacyjnych itd., itd.
Jak widać inwestując tylko w jeden walor, narażamy się na wiele potencjalnych źródeł ryzyka.
Możemy sobie jednak z tym problemem do pewnego stopnia poradzić poprzez odpowiednią dywersyfikację. Zamiast kupić akcje tylko PEKAO, możemy także kupić akcję jednego czy kilku innych banków.
W ten sposób niejako chronimy nasz portfel przed złymi informacjami płynącymi z PEKAO. Nawet jak tam pójdzie coś nie tak, to mamy jeszcze inne banki w naszym portfelu! Jednak inwestując tylko w akcje banków, nie uchronimy się przed ewentualnym negatywnym sentymentem do całego sektora finansowego. Gdy pojawia się panika wywołana plotkami o np. złych wynikach bankowego giganta, to inwestorzy rzucają się do wyprzedaży wszystkich banków, nie zwracając uwagi na ich indywidualną sytuację. Musimy brać to pod uwagę i nabyć do naszego portfela także akcje firm działających w innych, jak najmniej powiązanych (skorelowanych) z bankami sektorów gospodarki. Taka właśnie sektorowa dywersyfikacja, może uchronić nas przed wpływem pojawiających się, od czasu do czasu, fal pesymizmu w stosunku do tych czy innych sektorów gospodarki.

Kolejnym ważnym źródłem ryzyka jest
ryzyko geograficzne. Kwestie inwestycji na rynkach zagranicznych poruszył niedawno na swoim blogu APP, można o tym przeczytać tutaj. My musimy sobie zdać sprawę, że nawet kiedy wszelkie analizy wskazują na to, że inwestycje np. na rynku indyjskim będą zyskowne, to i tak jedna zbrojna akcja armii pakistańskiej w Kaszmirze, może doprowadzić do ucieczki kapitału zagranicznego z giełdy w Bombaju. To co wczoraj miało wielki potencjał zysku, dzisiaj może przynieść straty. Powodem może być sytuacja polityczna czy niespodziewany kryzys gospodarczy, ale także np. anomalia pogodowa.

Jaki z tego wszystkiego płynie morał? Ano taki, że warto inwestować w nie tylko różne klasy aktywów, ale także dywersyfikować swoje inwestycje w obrębie tych samych klas aktywów. Nie warto też ograniczać się tylko i wyłącznie do naszego polskiego podwórka. Świat jest pełen okazji inwestycyjnych, warto z nich korzystać, przy okazji uodparniając stan własnego portfela na ryzyko wynikające z nadmiernego zaangażowania się na konkretnym rynku.

Jak to zrobić w praktyce? Zdaje sobie sprawę, że przeciętnemu inwestorowi, szczególnie takiemu, który ma dość ograniczoną wiedzę i doświadczenie, ale także zasoby portfela, ciężko jest myśleć o spekulowaniu na kontraktach na argentyńską wołowinę, czy samodzielnie kupować akcje nawet na GPW, o innych rynkach nie wspominając. Do tego potrzebny jest czas, wiedza i pasja. Większość ludzi tego nie ma. Ja właśnie zaliczam się do tej grupy. Nie inwestuję nawet samodzielnie na GPW, choć przyznam, że w przeszłości próbowałem, z dość jednak mizernym skutkiem. Na szczęście tacy jak ja i myślę, że większość czytelników bloga FINANSE DOMOWE, który jest adresowany do ludzi próbujących rozsądnie zarządzać swoim budżetem domowym, mamy do swojej dyspozycji wiele instrumentów finansowych, które są mało skomplikowane, a przy tym pozwalają nam na rozsądną dywersyfikację naszych inwestycji. Po raz kolejny zaznaczam, że nie jestem, ani nie uważam się za eksperta w dziedzinie inwestycji giełdowych, dlatego proszę o nie kopiowanie moich własnych rozwiązań. Mój portfel podaje tylko i wyłącznie w celach poglądowych!

Osobiście inwestuję w następujące klasy aktywów:
1. Nieruchomości
2. Akcje
3. Surowce (pośrednio)

W akcje inwestuję za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych co samo z siebie zapewnia mi bardzo szeroką dywersyfikację. Na dzień dzisiejszy fundusze akcyjne to jakieś 80 tys. zł, czyli około 45% mojego portfela (to się niedługo zmieni po finalizacji zakupu najnowszej nieruchomości, o czym piszę tutaj). Z tego 70 tys. zł jest zainwestowane w fundusze akcji polskich, około 6tys. zł mam w funduszu HSBC Rosja, a pozostałe jakieś niecałe 5tys. zł trzymam w funduszu HSBC Indie. Inwestycję na rynku rosyjskim od początku potraktowałem jako pośrednie zaangażowanie w surowce. Wiadomo, że giełda rosyjska tańczy tak jak rynki surowców jej zagrają:). W akcje indyjskie postanowiłem zainwestować z racji wielkości i olbrzymich perspektyw jakie według mnie ma ten rynek. Nie bez znaczenia była też dla mnie kwestia etyczna, bo Indie to państwo demokratyczne. Był to główny powód dlaczego wybrałem Indie, a nie Chiny. Jak do tej pory inwestycje zagraniczne przynoszą mi najwyższe zwroty! W przyszłości zamierzam zainwestować w jakiś fundusz inwestujący w Ameryce Południowej, być może nawet w Afryce. Wydaje mi się, że idealnie byłoby mieć 10-20% portfela zainwestowane w aktywa zagraniczne. Do takich wielkości będę próbował dążyć. Przydałaby mi się jeszcze być może większa ekspozycja na surowce. Podobają mi się perspektywy na rynkach srebra i gazu. Raczej jednak nie będę samodzielnie spekulował na tych surowcach. Bardziej prawdopodobne jest zwiększanie mojego zaangażowania w akcje rosyjskie za pośrednictwem któregoś z funduszy inwestycyjnych. Takie pośrednie zaangażowanie, moim zdaniem, jest lepsze dla przeciętnego inwestora. Nie wymaga specjalistycznej wiedzy o danych rynkach i instrumentach finansowych, a z drugiej strony pozwala czerpać korzyści ze wzrostów cen surowców.
W swoich inwestycjach unikam instrumentów bezpiecznych. Uważam, że mój horyzont inwestycyjny jest na tyle długi, że mogę więcej ryzykować. Zresztą w dzisiejszych czasach inwestycje w bony skarbowe, czy obligacje pozwalają na zachowanie realnej wartości pieniądza. Mi zależy na realnym, przynajmniej kilkuprocentowym zwrocie. To w dłuższym terminie mogą zapewnić akcje, nieruchomości i surowce. Stąd te klasy aktywów w moim portfelu.

Jak widać staram się nie wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka, choć przyznam szczerze, że mój portfel nie jest jeszcze zdywersyfikowany tak jak bym sobie tego życzył. Cały czas jednak nad tym pracuję:)

Przeczytaj także:
Alokacja aktywów
Ryzyko w finansach
Ignoruj informacyjny hałas
Jak inwestować? - radzi John Templeton
Przeliczanie długu na raty